Zdjęcia wrzuciłem wcześniej, kolej na relację.
Rano wspólnie wyruszamy z parkingu. Pierwszego dnia plan zakładał dotarcie do miejsca noclegu, którym była chatka w środku lasu. Ja z Kopkiem cały sprzęt upchamy do plecaków, pozostałe osoby ciągnął ze sobą sanie z ładunkiem. Idzie się nam dobrze i docieramy na wyznaczone miejsce dużo wcześniej niż zakładaliśmy. Rozpiera nas chęć działania, więc postawiamy większość sprzętu w chatce i we dwójkę ruszamy na polanę, na miejsce docelowe. Na polanie pośrodku lasu stoi drewniana bacówka, baza na kolejny dzień. Robimy rozpoznanie. Budowa jamy nie jest możliwa z powodu zbyt małej pokrywy śnieżnej. Maksymalnie śnieg sięgał po kolana. Szybka zmiana planów, budujemy quinzee na dwie osoby. Do zmroku jeszcze trochę pozostało. Wybieramy dogodne miejsce i łopatami usypujemy dużą górę śniegu. Ma ona prawie 2 m wysokości i ponad 3 m średnicy u podstawy. Mróz w nocy zwiąże śnieg, poza tym jutro będzie mniej roboty. W śnieżycy i przy światłach czołówek docieramy do chatki, gdzie nocujemy.
Rano dalej pada, dużo świeżego puchu. Docieramy z kolegą do chatki pierwsi, odśnieżamy, znosimy opał i przywracamy do życia piec. Piję gorącą herbatę i biorę się za kopanie quinzee. Powoli, nigdzie nam się nie spieszy. Mamy spory rozmach, quinzee jest bardzo przestronne, 1,5m wysokości i dużo miejsca na sprzęt. W razie potrzeby trzy osoby mogą tu spać. Robimy otwór wentylacyjny i wieszaki. Kopek dobudowuje jeszcze osłonięte wejście z ''świerkowymi firankami''

Na zakończenie budowy wbijamy gałązkę świerku. Nikt z nas nie spoglądał na zegarek, ale oceniam, że łącznie budowa quinzee zajęła nam około 4 godzin pracy dwóch osób. Pierwszego dnia pracowaliśmy wspólnie, drugiego na zmianę, raz ja, raz Kopek. Czas dla nas był bez znaczenia. Odnośnie umieszczenia plecaków czy worków przed usypywaniem, to w naszym przypadku nie miało to żadnego sensu. Mieliśmy ze sobą tylko jeden mały plecak, który nie mogliśmy zostawić. Jego pojemność to 2 ruchy łopatą. Kopaliśmy w miejscu, gdzie było po kolana śniegu.
Zostawiamy nasze schronienie na kilka godzin, aby mróz wzmocnił konstrukcję.
Docierają kolejne osoby. Dwie z nich próbuje wykopać jamę śnieżną. Niestety nic z tego nie wychodzi. Dach zapada się pod własnym ciężarem, gdyż górna warstwa śniegu ma zbyt małą wytrzymałość. Pozostaje spanie w śnieżnym okopie, czyli ''kop se grób''
Z kilku dłuższych kłód rozpalamy solidne ognisko. Po całym dniu można się osuszyć i ogrzać. Wieczór mija na rozmowach. W naszym przytulnym quinzee montujemy improwizowana lampkę z podgrzewacza i aluminiowej puszki. Chwalimy zalety naszego schronienia. Jest w nim ciepło i zacisznie. Zakopuję się do śpiwora i śpię mocno, dopiero rano budzi mnie głos kolegi. Nie chce się wstawać.
Na koniec testowanie naszego pancernego schronienia. Jestem zaskoczony jego wytrzymałością. Na szczyt wspina się Kopek, później moja kolej. W sumie ponad 200 kg i nic się nie dzieje. Robimy kilka zdjęć ze zdobycia szczytu

Na koniec trochę wygłupów i uprzątanie po sobie. Pakowanie i droga powrotna.
Ten biały stój, który przywdziałem to jednorazowy kombinezon ochronny. Taki jak się używa np. w lakierniach. Prezent od Kopka, który testowałem, świetnie się sprawdził, jako zabezpieczenie przed wilgocią i wiatrem podczas kopania quinzee. Nie wspomnę o doskonałym maskowaniu.
Góry na pożegnanie sprawiły nam miłą niespodziankę. Rano poprawiły się warunki pogodowe i z naszej miejscówki oglądaliśmy wspaniałą panoramę na Tatry.
Jest apetyt na kolejne tego typu wyprawy. Szczególnie jak przybędzie śniegu i temperatury będą niższe. Na razie planuję się doposażyć. Dziękuję bardzo wszystkim uczestnikom wypadu. A czytającym życzę wspaniałych widoków w Nowym Roku, nie tylko tych z gór. Z forumowym pozdrowieniem, kop se grób!
