Buszując w katalogu tanich książek anglojęzycznych, jednego ze sprzedawców na Allegro, trafiłem na to:

Kiedy już książka wylądowała u mnie na biurku, parę tygodni zbierałem się do jej rozpoczęcia, mając już w backlogu kilka pozycji do czytania.
W końcu zabrałem się i z dwiema przerwami na przewodnik bieszczadzki, i Bushcraft Mearsa, przeczytałem tą cegiełkę.
W miarę czytania, jednak coraz bardziej zapalałem się do tej lektury.
Wielu z Was pewnie doskonale zrozumie (podobnie jak autor tego posta) sytuacje w jakiej znalazł się Guy Grieve - sprawca tej książki.
Człowiek umęczony biurowym życiem, długimi dojazdami do pracy, późnymi powrotami do domu, człowiek w ślepej uliczce swojej kariery zawodowej, człowiek z hipoteką na domu, i problemami finansowymi... To Guy.
Każdy w takiej sytuacji, albo by się zapił na śmierć, albo kupił by AK-47 i wparował pewnego dnia do biura z uśmiechem Jokera na twarzy, albo przyjął by to jarzmo na plecy i dociągnął jakoś do pierwszego zawału...
Guy jednak miał marzenie... Jego marzeniem było wyrwanie się z tej spirali beznadziei, zmiana swojego życia, a przynajmniej przestawienie go na inne (lepsze) tory. Coś mu w duszy grało (ilu z Was ma taką muzykę w głowie?) i wołało go z głuszy (call of the wild).
Zdesperowany, ale zdeterminowany, przy wsparciu wspaniałej żony, stworzył plan wydawać by się mogło szalony.
Postanowił wyjechać samemu na rok do Alaski, zamieszkać tam w chacie, w alaskańskim interiorze, przezimować, i wrócić jako inny człowiek. Problem jednak tkwił w tym, że Guy był jedynym żywicielem rodziny, z hipoteką, bez widoków na lepszą pracę, bez oszczędności.. Ah! Czy wspomniałem, że drugie dziecko było w drodze?
Na domiar złego, Guy to typowy greenhorn, lamel, biurwa, mieszczuch, czy miękka stopa (tender foot - określenie zaczerpnięte z książki) .Był oczywiście w dobrej kondycji fizycznej, ale (jak można się przekonać później czytając książkę) mógłby wiele nauczyć się od początkującego uczestnika tego forum. A jego planem było zbudowanie chaty na Alasce i przezimowanie tam.
Nie chcę Wam psuć lektury tej zajmującej, miejscami pouczającej i często naprawdę zabawnej książki ), wiedzcie jednak, że udało mu się. I nie wiem czy największym wyzwaniem było zorganizować tą wyprawę, czy może przetrwać trudne chwile w środku zimy alaskańskiej, czy może nie oszaleć z tęsknoty za najbliższymi (marzenie wkrótce zmieniło się w znój, trud i cierpienie).
I nie było to idealistyczne, bezsensowne przedsięwzięcie, jak w filmie Into The Wild.
Z książki wiele można się nauczyć. Nie tylko o przeżyciu na Alasce (na końcu książki znajdują się pouczające dodatki z listą ekwipunku, poradami, nawet przepisami kulinarnymi, na bigos z bobra

) ale też o tym, jak ważna jest przyjaźń, współpraca i rozwaga w takich miejscach.
Z tej książki można też wyciągnąć jeszcze jedną lekcję. Nigdy nie jest za późno na przestawienie zwrotnicy swojego życia (Guy miał wtedy 35lat). Wspomniany dzisiaj Nessmuk (Georg W Sears miał po pięćdziesiątce, kiedy w celach leczniczych postanowił rozpocząć podróże w lasy Północnej Ameryki.
No i jeszcze jedna lekcja. Najważniejsze jest aby było do kogo wracać. Bo są chwile, kiedy tylko to może nas utrzymać przy zdrowych zmysłach, kiedy na zewnątrz wyją wilki, gówno zamarza zanim odpadnie, a zeżarcie wielkiego szczura (bobra) jest jedynym sposobem na dostarczenie organizmowi odpowiedniej ilości tłuszczu, zanim zacznie zjadać własne mięśnie.
To napisałem ja, Puchal, który utknął na bezsensownym lotnisku z dala od domu, rodziny, a do weekendu pozostały jeszcze dwa fatalne dni w biurze, przeplatane warszawskimi korkami.
PS: książka jest też dostępna w wersji
POLSKIEJ