JADĄC DO BABADAG, Andrzej Stasiuk, wyd. Czarne, 2008
Podróże, które same ziszczają swój cel. Europa z oparów mgły i wspomnień. Serce kontynentu, spokojne, zielone, leniwe, tak inne krzykliwym, kolorowym brzegom. Książka bez historycznej podszewki, faktów, dat i 'must see'. Autor – włóczykij podążający śladami zwierząt i Cyganów. Jeździ to tu to tam, bo...bo cień, bo nazwa wioski, bo czemu nie

Europa poza i pomimo historii i granic. Autor omija miasta i monumenty, poza popularnymi szlakami odnajduje nienazwane coś, co łączy podlaskie przysiółki, węgierskie wsie i rumuńskie koczowiska wiecznych wędrowców...
Książka oddaje smaki, barwy i zapachy lepiej, niż niejedna fotografia...jest w większości czystym zapisem WRAŻEŃ, bez analizowania ich i poprawiania. Raczej nie spodoba się miłośnikom zaplanowanej od a do z rzeczywistości, zaliczającym kolejne cele z przewodników...Mnie poruszyła serce. Zawiera w sobie tak pięknie oddaną tęsknotę i istotę wędrówki bez celu, dla samego wędrowania, bo tak robiliśmy od zawsze...
Polecam bardzo.
Rzucając konkretami – opisuje podróże (pociągiem, autem, stopem, promem, łódką, pieszo) autora po krajach środka i południa Europy: Ukraina, Węgry, Słowacja, Mołdawia, Rumunia, Słowenia itd. Ludzi, zwierzęta i celników spotykanych po drodze

fascynują go Cyganie i ich styl życia przeciwstawny uporządkowaniu, tworzeniu, rozwojowi; ogląda wojenne cmentarze, bunkry, stare przemieszane z nowym – ale przede wszystkim daje się nieść podróży jako takiej

Jawi się jako osoba nie lubiąca i nie rozumiejąca idei miasta, całkiem jej przeciwna... W paszporcie ma 160 pieczątek a wyjeżdzając, nigdy nie zna ostatecznego celu – jedzie, gdzie coś go zainteresuje. Książkę można czytać jak pole pszenicy, od dowolnego kłosa, dowolnej strony
