: 31 sty 2011, 11:12
W piątek zaliczyłem małą przebieżkę rowerem w stronę leśniczówki Naramowice i nad Wartę, połączoną z kawką z termosu. Jeszcze w windzie zorientowałem się, że nie mam worka na śmieci ale nie chciało mi się zawracać. Miało się to zemścić i potwierdziło ludową zasadę, że szewc chodzi w podartych butach, gdyż zawsze byłem gorącym orędownikiem zabierania worków.
Jazda na rowerze była średnio przyjemna przy temperaturze -5, nawet przy spacerowym tempie bardzo zimno w paszczę, zdecydowanie pomógł kaptur z futerkiem.
Na miejscu leśniczówka okazała się lekko wymarła, ze zwierzaków tylko ptactwo. Świni, króliczków i kózek brak. Mam nadzieję, że to stan przejściowy, a nie oznaka dostatnich świąt.
Nad samą Wartą istna tragedia. Poziom wody na oko wyższy niż podczas ubiegłorocznej powodzi. Rzeka rozlana pod samą skarpę, żadnych dostępnych sensownych miejscówek wędkarskich. Bardzo dużo połamanych drzew. Z otwarciem sezonu wędkarskiego przyjdzie chyba poczekać
Podjechałem w dół rzeki ale po około kilometrze dalsza jazda brzegiem okazała się niemożliwa ze względu na całkowite zalanie szlaku.
Nie mogąc jechać dalej, mając jednak świadomość, że świat zmierza ku nieuchronnej zagładzie i przetrwają głównie nałogowi użytkownicy Internetu ale, niestety, bez zapałek, postanowiłem przećwiczyć surwiwajlowe skille. W tym celu zabrałem się ze rozniecanie ognia za pomocą krzesiwka, tak aby 11.11.2011, 12.12.2012 oraz 13.13.2013 nic mnie nie zaskoczyło. Po 5 minutach bezowocnego tarcia pręta w stronę poszatkowanej kory brzozowej umieszczonej w gniazdku zrobionym z suchej trawy, z obolałymi paluchami, zacząłem złorzeczyć na Treasure Huntera, szwedzkiego producenta krzesadełek i w ogóle całą Skandynawię. Będąc jednak osobnikiem upartym, w przypływie natchnienia, postanowiłem zmienić firmową blaszkę na nóż. Tym razem wesoły płomyk pojawił się już po pierwszym deszczu iskierek. Dla pewności powtórzyłem sztuczkę jeszcze ze szczytami jakiś bujnie rosnących traw i tym razem blaszka od krzesiwa rady nie dała, podczas gdy z nożem nie było problemu. Jeszcze jeden przykład, że zawsze jest pora na noże Mora.
Po zdobyciu ognia oddałem się degustacji kawy z miodem. Niestety, ze względy opady śniegu i brak worka nie miałem na czym usiąść. Początkowo spoglądałem chciwie na zwieszające się gałązki drzewek iglastych ale ostatecznie degustacja odbyła się na rowerowym bagażniku, a gałązki zostały zachowane dla potomności.
Dzikich zwierząt nie zaobserwowałem i nawet specjalnie się za nimi nie rozglądałem ponieważ prowadzony rower robi nieco hałasu.
Wracając zebrałem jeszcze kilka sztuk owoców dzikiej róży, których w domu użyłem jako dodatku do herbaty, po pozbyciu się tych wrednych nasionek.
Zdjęć tradycyjnie brak
W najbliższym czasie planuję wypad na moraskie meteoryty ale to chyba raczej samochodem.
Jazda na rowerze była średnio przyjemna przy temperaturze -5, nawet przy spacerowym tempie bardzo zimno w paszczę, zdecydowanie pomógł kaptur z futerkiem.
Na miejscu leśniczówka okazała się lekko wymarła, ze zwierzaków tylko ptactwo. Świni, króliczków i kózek brak. Mam nadzieję, że to stan przejściowy, a nie oznaka dostatnich świąt.
Nad samą Wartą istna tragedia. Poziom wody na oko wyższy niż podczas ubiegłorocznej powodzi. Rzeka rozlana pod samą skarpę, żadnych dostępnych sensownych miejscówek wędkarskich. Bardzo dużo połamanych drzew. Z otwarciem sezonu wędkarskiego przyjdzie chyba poczekać

Nie mogąc jechać dalej, mając jednak świadomość, że świat zmierza ku nieuchronnej zagładzie i przetrwają głównie nałogowi użytkownicy Internetu ale, niestety, bez zapałek, postanowiłem przećwiczyć surwiwajlowe skille. W tym celu zabrałem się ze rozniecanie ognia za pomocą krzesiwka, tak aby 11.11.2011, 12.12.2012 oraz 13.13.2013 nic mnie nie zaskoczyło. Po 5 minutach bezowocnego tarcia pręta w stronę poszatkowanej kory brzozowej umieszczonej w gniazdku zrobionym z suchej trawy, z obolałymi paluchami, zacząłem złorzeczyć na Treasure Huntera, szwedzkiego producenta krzesadełek i w ogóle całą Skandynawię. Będąc jednak osobnikiem upartym, w przypływie natchnienia, postanowiłem zmienić firmową blaszkę na nóż. Tym razem wesoły płomyk pojawił się już po pierwszym deszczu iskierek. Dla pewności powtórzyłem sztuczkę jeszcze ze szczytami jakiś bujnie rosnących traw i tym razem blaszka od krzesiwa rady nie dała, podczas gdy z nożem nie było problemu. Jeszcze jeden przykład, że zawsze jest pora na noże Mora.
Po zdobyciu ognia oddałem się degustacji kawy z miodem. Niestety, ze względy opady śniegu i brak worka nie miałem na czym usiąść. Początkowo spoglądałem chciwie na zwieszające się gałązki drzewek iglastych ale ostatecznie degustacja odbyła się na rowerowym bagażniku, a gałązki zostały zachowane dla potomności.
Dzikich zwierząt nie zaobserwowałem i nawet specjalnie się za nimi nie rozglądałem ponieważ prowadzony rower robi nieco hałasu.
Wracając zebrałem jeszcze kilka sztuk owoców dzikiej róży, których w domu użyłem jako dodatku do herbaty, po pozbyciu się tych wrednych nasionek.
Zdjęć tradycyjnie brak

W najbliższym czasie planuję wypad na moraskie meteoryty ale to chyba raczej samochodem.