Witam, to i ja coś napisze względem wypadu, jaki się odbył.
Oto moja krótka relacja z tegoż jakże pociesznego spotkania.
Wieczorkiem w dniu wyjazdu przyjechał do mnie Jaca, więc ucieszyłem się ogromnie z tegoż faktu i po rozebraniu kotła na części - dołożyłem mu ok. 5 kg do plecaka, czym wprawiłem go w radosny nastrój.
Plecaki ogólnie nieśliśmy chyba najcięższe, jakie kiedykolwiek nieśliśmy. Obawiałem się o kolano, więc zabrałem kijki, celem odciążenia owych.
Mieliśmy iść powoli, ale okazało się, że nie jest tak źle i doszliśmy w miarę szybko.
Na miejscu zastaliśmy Puchala , który radośnie grzebał w kotle i namawiał do spróbunku, tego co tam ambitnie upichcił. Jadło okazało się przednią strawą - ostrą i pachnącą, jednak czegoś mi w niej było brak i zagadka owa pozostanie nie rozwiązana.
Grzymek i Michał, również byli już na miejscu. Z relacji Puchala wynika, że niby pomagali przy tej potrawie, jednak osobiście śmiem poddać tę informację w wątpliwość.
Gadaliśmy, jedliśmy, raczyliśmy się trunkiem, aż Puchal postanowił nas opuścić. Doprawdy do tej pory nie rozumiem czemu polazł w bagno, ale szczęściem po chwili uratowałem nieszczęśnika i pokierowałem do cywilizacji.
Podejrzewam, że GPS skłamał, albo zaraza, która go dopadła pogmatwała mu coś w systemie nawigacji.
Gdy moderator się oddalił „elita forum” dyskutowała na tematy różne i emocjonujące.
Grzymek niebacznie pochwalił nam się swym nowym nabytkiem w postaci hamaku, czym wywołał we mnie zawiść. Plany co do jego żywota mieliśmy paskudne, jednak obyło się bez rozlewu krwi.
Rankiem opuściłem „elitę” i udałem się do domu, celem wypełnienia zobowiązań rodzinnych. Gdy wróciłem zastałem na miejscu typowy dramat epicki.
Po pobieżnej ocenie sytuacji przystąpiłem do budzenia biesiadników. Grzymek – jedyny czujny wstał bez oporu.
Reszta kompanów wymagała ambitniejszego podejścia do sprawy, czyli wyciągania za łeb ze śpiwora. Elita nie szczędziła mi szpetnych wyzwisk, lecz po chwili radośnie grzali się przy ogniu. Grzymek, człek zapobiegliwy i opiekuńczy naparzył herbatki i podając ją Michałowi rzekł czule – Masz „Chloru” herbatka dla Ciebie.
Tak, więc po tej miłej scence, Michał napił się herbatki i zyskał nowy przydomek, który osobiście uważam szybko go nie opuści. Pogoda była piękna zaś rześki poranek zmotywował mnie do zabaw z kotłem.
Oczywiście pomagierów było wielu, lecz po chwili, znaleźli sobie inne ciekawsze zajęcia pozostawiając mnie samego z robotą. Stąd też moje przypuszczenia, że Puchal natrudził się przy gulaszu sam.
Gdy kocioł został wypełniony jadłem, przystąpiliśmy do zamykania pokrywy. Grzymek, jak na typowego dresa przystało podszedł do sprawy siłowo i zacisk połamał. Nie żywię urazy do niego, gdyż to podobno wina Chlora, jednak czymś trzeba było kocioł zamknąć. Tym sposobem zaczął się prawdziwy survival i burza mózgów.
Poradziliśmy sobie dość szybko przy pomocy pręta i wstawiliśmy kocioł w ogień. Potrawa przygotowywała się ok. jednej godziny, którą radośnie wypełniły nam polemiki na tematy polityczne toczone zaciekle przez Jacę i Michała. Jadło z kociołka okazało się bardzo smaczne, więc znikało szybko.
Po uczcie Michał vel Chloru nas opuścił. Stan jego nie prezentował się dobrze – widać zaraza też go dopadła. Po godzinnej sjeście, przystąpiłem do prac porządkowych na teranie bunkra zaś Grzymek wycinał cierpliwie swą ‘łyżeczkę”
W między czasie wpadło nam dzikie białko w postaci białych tłustych larw. Larwy owe po
podlaniu wiśniówką i upieczeniu na przykrywce kotła, okazały się - całkiem smaczne.
Wieczorkiem spakowaliśmy się i rozeszliśmy do domów.
O miejsce zlotu nie ma co się martwić. Mam już coś na oku.
Dziękuję wszystkim za wypad.
Oto fotki -
http://picasaweb.google.com/slaq24/Koci ... e12102010R#