Średnia dzienna to ok. 1,5 godz., niezbyt się przykładałem bo nie byłem głodny
Zbieranie grzybów zajmowało najmniej czasu, rosły na mojej drodze w takiej ilości, że nie musiałem specjalnie szukać, 1 godzina marszu i tydzień jedzenia. Wyjątek stanowią rydze, których zbieranie zajęło mi ok. 0,5h, to porcja na garnek 1,5l. Czasami nazbierałem grzybów na dwa dni, szczególnie duże prawdziwki, wykorzystywałem tylko warstwę rurek, część grzyba o najwyższej wartości pokarmowej, po rozgotowaniu przypominały makaron
Owoce zrywałem po drodze, głóg, jeżyna, dzikie jabłka, borówki (bagienna, borusznica, czernica), żurawina, tarnina, maliny, czeremcha, zazwyczaj stanowiły moje śniadanie i obiad. Jabłka mimo że kwaśne, małe i twarde dobrze oszukiwały mój żołądek, raz udało mi się nazbierać na 3 dni, wydzielałem porcje by na dłużej starczyły. Najmniej traciłem na ich przygotowanie więc często je zbierałem, były dobrym zapychaczem w drodze, uzupełnieniem witamin, minerałów i wody w organizmie. Mogę powiedzieć, że byłem na wspaniałej, mojej ulubionej diecie, diecie owocowej, jadłem ile chciałem i chudłem. Do tej pory nie smakowała mi żurawina prosto z krzaka, a tam objadałem się nią jak najlepszym smakołykiem, a kompocik przy wieczornym ognisku był wspaniały. Buszowałem w zaroślach bagna zwyczajnego i na kolanach wypatrywałem wśród mchów czerwonych owoców żurawiny, których tam mogłem nazbierać sobie ile dusza zapragnie, za darmochę. Z korzonkami i zieleniną, było trochę inaczej, mimo że nie brakowało dzikiej marchewki, wiesiołka, barszczu, pasternaka, mniszka, pałki czy pokrzywy to zazwyczaj nie chciało mi się kopać, jak już to wybierałem te największe, najbardziej wydajne. Wiesiołka nakopałem w 15 min. na dwie zupy, kłączy pałki miałem na 3 dni a ich zbiór i przygotowanie to w sumie ok. 1 godz. Pieczone na żarze kłącza pałki są doskonałe, pożywne, sycące i jest co żuć
Piekłem rydze na patyku oraz jabłka, jednego wieczoru za Józefowem urządziłem sobie kilku daniową ucztę, nikt przecież nie mówił że mam głodować
Dieta nie była monotonna, codziennie wymyślałem nowe potrawy, urozmaicałem dodatki do zup np. stosowałem zioła, owoce jałowca. Ponieważ dzień był krótki starałem się jak najdłużej wędrować, wstawałem przed świtem i dreptałem do 18-19 kończąć przy świetle latarki. Rozbijałem się po już ciemku, tam gdzie zdołałem dojść, gotowałem, jadłem, robiłem notatki, podsumowanie i plan na następny dzień, siedziałem przy ognisku wpatrując się jak przygasa, kładłem się spać. Właśnie takie wypady dla mnie mają sens, nauka i zbieranie doświadczeń, większość obaw tkwi tylko w naszych głowach, nie mają racjonalnego wytłumaczenia.
Przez tydzień wędrówki sporo się nauczyłem, a jednocześnie odkryłem ogromne braki w mojej niewiedzy. Jest różnica pomiędzy tym co sobie do tej pory robiłem na jednodniowych wypadach w przydomowych krzakach a dłuższej, co najmniej kilkudniowej diecie opartej wyłącznie o ''zbieractwo''. Wybrałem łatwą porę roku, obfitość grzybów, owoców i innego ''zielonego dobra'', zabrałem ze soba sól, pieprz i pastę do zup - luksusy w moim odczuciu, czy nie było za łatwo
Tydzień to stanowczo za mało na ciekawsze obserwacje, myślę że eksperyment powinien trwać co najmniej miesiąc, zakładając oczywiście zbliżone warunki. Kiedyś się pewnie o to pokuszę, bo tematyka głodu, a może bardziej niedożywienia, bardzo mnie interesuje.
Ogólnie na pewno wydatek energetyczny organizmu przewyższał to co mu dostarczyłem przez ten tydzień, inaczej nie schudł bym te kilka kilogramów.
Ale takie z góry było założenie, zapomnieć na kilka dni o jedzeniu a kontemplować okoliczności przyrody
Moje spostrzeżenia są takie, jedzenie przez ten okres nie stanowiło najmniejszego problemu, kłopoty mogły się pojawić wraz ze zmianą warunków pogodowych ostatniej nocy. Moją plandekę przysypał w nocy śnieg, następnie ciągłe opady deszczu, mokro, zimno, błoto. Byłem zabezpieczony przed takimi warunkami, przygotowałem się odpowiednio do tego, jednak wędrówka w taką pogodę nie była dla mnie przyjemnością, była by jedynie wyzwaniem.
Wróciłem dzień wcześniej do domu niż planowałem, to był pierwszy raz gdy chciałem jak najszybciej znaleźć się w ciepłym i suchym miejscu
Więcej o wędrówce nie napiszę, jak kogoś interesują szczegóły to odsyłam na bloga. Na razie pisanie relacji idzie mi w iście ślimaczym tempie, napisałem dwa zdania przez tydzień, nie mam weny :-/
Ale kiedyś ukończę
