

Korzystając z zacnej pogody i wyczekiwanemu nadejściu książki Meissnera wybrałem się do lasku aby poczytać i odpocząć na łonie natury. Zajechałem rowerkiem na moją czasem odwiedzaną leśną miejscówkę, posprzątałem po nieudanej próbie rozpalenia ogniska w trudnych warunkach pogodowych którą kiedyś tam przeprowadziłem, rozbiłem się z plandeczką (pojedyncze krople, ale czasem coś na nos zleciało), książka w łapę i czytam. Trochę gości (a raczej gospodarzy bo ja gościnnie) pasa młodych świerków miałem, radowałem się ich wizytą wielce, a gdy troszkę ich się zebrało to przerwałem czytanie dla cieszenia oka. Jednak to co się zdarzyło w drodze powrotnej jest związane z treścią tematu.
Wielu z nas oglądało zapewne cykl "Bushcraft" Raya Mearsa.Przy powrocie rzuciły mi się na myśl jego słowa o tym, że jeśli coś się bierze z lasu, należy ten dług spłacić. Ja z lasu czerpałem tylko kilka uschniętych kijków na "śledziowanie" plandeki, lecz widząc stertę śmieci która jest moim punktem nawigacyjnym do odbicia na miejscówkę stwierdziłem że tak być nie będzie. Zsiadłem z roweru bo jakoś mi się nie spieszyło, a myśli kotłowały się w okół "długu" i śmieci. Doszedłem do wniosku że nawet nie robiąc ogniska, nie zbierając żadnych darów lasu zrobię coś dla niego za sam fakt że mogłem się cieszyć jego pięknem. Przez całą drogę powrotną szedłem schylając się tu i ówdzie zbierając do przeznaczonej specjalnie na to kieszeni kapoty "dary cywilizacji" jakie ludzie zapewne zupełnie przypadkiem upuścili

Wyrzucając śmieci do własnego kosza na podwórku stwierdziłem że w miarę swoich możliwości i nie koniecznie zawsze, lecz będę dziękował lasowi w ten sposób za to, że mogłem się nacieszyć jego pięknem. Niech mi w tym wszystkie siły niebiańskie i inne tajemne moce dopomogą



A się naprodukowałem, ufff
