No i wreszcie w tym smutnym jak - w sumie nieważne co - mieście, udało nam się zebrać skromną ekipę aby ruszyć w las.

Wypadzik kilkugodzinny niestety, ze względu na brak czasu, ale postaramy się to naprawić jak najprędzej.
Już dłuższy czas z
Mwitkiem próbowaliśmy gdzieś wspólnie skoczyć, ale zawsze coś nie wypalało - tym razem wyszło. Zaczęło się skromnie -
Kapi070 zapytał o miejscówki w Łodzi (niestety nie udało mu się dotrzeć, a w sumie to on temat rozpoczął), na co
Yoshi zaproponował wspólny wypad. No i stało się. Najgorsze chwile spędziliśmy w tramwaju (moje stopy mnie nienawidzą - na bank), acz odkąd wysiedliśmy - od razu nasz los się poprawił. Ciepły samochodzik, koksowniki w Zgierzu (bo w Łodzi wpaść na to nie mogli.. :/ ), a potem heja w las. Zgierska 'Malinka' przywitała nas masą tropów zwierza wszelakiego (głównie sarenki, acz z początku jakiegoś kicaka mi się udało zauważyć). Potem trasa urokliwą rzeczką, aż po źródło, które na zdjęciach wygląda jak meduza (ach ta komóreczka..), następnie krótki instruktaż Yoshiego na temat zdobywania rozpałki z okolicznych drzewek i ruszamy dalej. Po przejściu za zabudowania, które nagle wyrosły nam przed paszczą udało nam się wypatrzyć jedną z sarenek które dane nam było dzisiaj ujrzeć. Potem marsz kanałem burzowym mocno oberwanym przez ostatnie powodzie (gdzie dopadłem krzemień, który mam zamiar jakoś zagospodarować) i dotarliśmy do.. dziury.

Na wzniesieniu Yoshi pokazał nam pozostałości ziemianki, które obecnie pożytkowane jest jako miejsce na ognisko. No i racja. Ze wszystkich stron osłonięte przed wiatrem, z miejscem dla co najmniej czterech wędrowców i co najważniejsze - nie widoczne dla wścibskich oczek. Po krótkiej walce o chrust, przyszła pora na rozpalanie ognia. W temperaturze -10 stopni, okazało się to nieco trudniejsze niż zwykle. Pucha po brzoskwiniach, pomimo wielu prób, oraz pewnej ilości benzyny, której miałem użyć w celu przyspieszenia owego rytuału nie zapaliła się na tyle, aby zagrzać wodę. Porzuciłem więc ten niecny proceder i dołączyłem do ogniska, które już zaczynało miło ogrzewać nasze zadki. Potem nadszedł czas na posiłek i herbatkę, które to przerwała nam kolejna sarnina, a potem - taddaaamm! - danie główne (przynajmniej dla mnie i Mwitka

). Pozwolę sobie w tym momencie na drobną retrospekcję: wczoraj od niechcenia zapytałem owego, czy nie ma aby noża łyżkowego - co by przy ognisku nieco podłubać. Niestety, odpowiedź była przecząca. Zatem od razu pojawił się pomysł, aby małym nakładem sił stworzyć własnego łyżkowca. Na tę okazję wziąłem nóż do masła (:D) aby rozpalić go w ogniu piekielnym ogniska i wygiąć do oczekiwanych kształtów. Praca nasza nie poszła na marne i dzielnie noża obrobiliśmy, poddupnika Yoshiego jako miecha używając.

Wtedy nadszedł czas powrotu, więc ze łzami w oczach (a łez mnie i Mwitkowi polało się dziś co niemiara - w pewnym momencie czułem się jak na zlocie alergików - a wszystko przez nędzne przyzwyczajenia z otwartych przestrzeni związane z uciekaniem przed dymem..

) zasypaliśmy ognisko i uszliśmy w kierunku zachodzącego słońca, ostatnią umykającą sarenkę ujrzawszy, o pub przed powrotem do domu zahaczając i piwko w rzeczonym spożywając.
Generalnie to miło było wreszcie do lasu zajrzeć i cosik z niego uszczknąć. Żal jeno nie zabranej z miejscówki huby, którą obrabiać wypadałoby się wreszcie nauczyć.

Dzięki
Yoshi za oprowadzenie po Twoim terenie i kilka cennych rad. Nie mogę się doczekać Grotników.
I w tym miejscu pragnę ogłosić, iż jeśli ktoś z Łodzi chce się spotkać na ognicho, albo wypaść na dłużej, to wpisujcie się i dajcie o sobie znać.

Chętnie zrobimy z tych spotkań tradycję.
A tutaj trochę fotek: (te moje oczywiście nieudane..

)
http://picasaweb.google.com/abscessus/2 ... directlink
http://picasaweb.google.com/mwitek/Odz1 ... directlink#
Jak przekonwertuję filmik, to wrzucę pełen grozy moment hartowania stali naszego noża.

Wyczekujcie z napięciem.
