
Ostatnio sporo czytałem książek i oglądałem programów, w których jakiś człowiek rzucony nagle do innego miasta albo i kraju, odcięty od rodziny i pieniędzy, zachowywał pełen optymizm i dobrze sobie radził. Jakim cudem? Czasami jako uchodźca znajdował sympatię i pomoc wśród miejscowej ludności. To jednak, że ktoś dał mu pajdę chleba, nie czyniło jeszcze jego sytuacji rewelacyjną. Szybko wszakże był w stanie ją poprawić, wkręcając się w różne przedsięwzięcia zapewniające mu jakiś zarobek i miejsce do spania.
Zacząłem się więc zastanawiać, czy ja również umiałbym sobie poradzić w obcym mieście jak owi bohaterowie powieści i programów? Odpowiedź, poparta analizą życiowych doświadczeń, wypadała negatywnie – ja, odcięty od swoich, w przeciągu tygodnia musiałbym umrzeć z głodu.

To prawda, trzeba jednak pamiętać, że dla nich zapewnienie sobie przetrwania było tylko marginesem działalności, zaś głównym celem np. podjęcie walki zbrojnej z przeważającymi siłami wroga; ja natomiast, gdybym miał zatroszczyć się tylko o swoje bierne przetrwanie, to już by mnie przerosło. Chciałbym oczywiście to zmienić, ale nie wiem, jak? Wszelkie znane mi podręczniki przetrwania zasadzają się na dziwnym przekonaniu, że samo dotarcie do cywilizacji już zapewni byt.

Co prawda są też jakieś tam opracowania na temat przetrwania w mieście, ale dotyczą raczej technik utrzymania już wcześniej zapewnionego bytu (np. zabezpieczenia się przed kradzieżami), tymczasem nie znalazłem nic na temat tego pierwszego krytycznego etapu organizacji sobie przetrwania – poza wspomnianymi już powieściami i programami o uchodźcach, kurierach AK itp., ale więcej tam sensacji, niż praktycznych rad.
Mój ojciec opowiadał, że w młodości "za komuny" uprawiał "wycieczki samowystarczalne", np. kupował tanio w Polsce kryształy, jechał do Czechosłowacji, tam sprzedawał je wielokrotnie drożej, kupował tanio papierosy, wracał do Polski i sprzedawał wielokrotnie drożej... W ten sposób wycieczka sama na siebie zarabiała.
