Po Tatrach przepak plecaka i kierunek Puszcza, kolejny Park Narodowy. Plan na Kampinos był od jakiegoś czasu, ponieważ nigdy w tamtej okolicy mnie nie było, zatem nowość. Spontanicznie zgrałem się z ziomeczkiem i padło akurat na lato, a pogoda zapowiadała się idealnie słoneczna - jak później się okazało najcieplejszy dzień w roku z rekordem temperatur spędziłem w Puszczy. Zważając na ilość komarów w mojej okolicy nastawiłem się na najgorsze, czyli marsz w chmurach atakujących komarów i innych insektów. Zabrałem muggę i cienkie ubrania z długim rękawem. Jak się finalnie okazało, spotkaliśmy dwa komary i jednego kleszcza, jak się okazało przez suszę w tym i poprzednim roku.
Założeniem tego wyjazdu był brak założeń z racji łatwości przedsięwzięcia i lekkości. Do tego częste przerwy, bez spinania się na czas, luz. Niemniej jednak można było upatrywać się trudności w wysokiej temperaturze, piaszczystych ścieżkach w lesie czy małą ilością sklepów na trasie tym bardziej w niedzielę. Jednak osobiście nie mam i nie miałem z tym problemów na szlaku.
O godzinie 13.10 zaczynamy na parkingu Dziekanów Leśny.

















Na 21 kilometrach wiedzieliśmy, że na mapie jest obiekt wg. legendy restauracja czy coś w tym stylu. Nie wiedzieliśmy czego się spodziewać oprócz tego, że na pewno tam uzupełnimy zapasy picia. Okazało się, że to taki polowy bar jakby z miejscem na ogniska i namioty. Tanie piwka zero zimne z lodówki, coś pięknego, około 1,5 litra płynów wsiąknęło po prostu we mnie.
Nocując, wieczorem nie było praktycznie żadnych dokuczliwych owadów, rześko paradowałem w majtkach i było przyjemnie po całym dniu w cieple. Duszno było po prostu.
Szlak ma 56 km; jednak około godziny 13.00, 6-7 km przed końcem zeszliśmy ze szlaku, kompan nabawił się takiego pęcherza na śródstopiu że stwierdził, że schodzimy. Mi to obojętne i nie podchodziłem ambicjonalnie do tego szlaku, więc dostosowałem się do zaistniałej sytuacji.
:569: