Nowa okolica, w której nigdy nie byłem, każdym krokiem poznaję. Pierwsze co zwraca uwagę to ukształtowanie terenu, non stop pagórki przez lasy i pola. Większa wilgotność lasów, bo drzewa pokryte są mchem, w niektórych miejscach do metra wysokości. Spodziewałem trochę sosnowych lasów, a takich sobie wręcz nie przypominam, mieszane liściaste a miejscami duże buki. Oczywiście miejscowości na znakach dodatkowo po kaszubsku. Drogi, które dróg nie przypominają, po prostu ścieżka w lesie, ale dopuszczona do ruchu. Bardzo wiejskie tereny, szczególnie poza sezonem turystycznym gdzie wszystkie miejsca turystyczne są opustoszałe. Oczywiście jeziora, których u mnie na południu mi brakuje, ale do tego jeszcze wrócę jak będzie cieplej. Fajnie spotykać mnogość żurawi, gdzie u mnie było ich przelotem dosłownie pięć sztuk, tutaj są przyzwyczajone do ludzi, nie są płochliwe.
Szlak rozłożyłem na trzy dni, dwie noce. Pierwszy dzień to 34 km, dwa pozostałe po 46 km. Pogoda zapowiadała się pochmurnie i deszczowo, jednak było lepiej niż zakładałem.
Pierwszą noc przekimałem nad ścieżką, na lekkim wzniesieniu nad Jeziorem Raduńskim Górnym, w nocy padał deszcz, a od razu jak wstałem przestało i zaczęło się przejaśniać.
Druga nocka także w namiocie, lecz przy agroturystyce, fajnie się dogadałem i skorzystałem z prysznica, podładowałem się i dosuszyłem przepocone i wilgotne rzeczy. Zjadłem też mega dobry i domowy rosół. Stojąc przy jakimś domu wśród łąk i pól, wychodzi babeczka z domu i mówi mi po kaszubsku że jo jo szlak to w tamtą stronę, jednak nauczony tym żeby samemu weryfikować pewne informacje, okazało się że szlak idzie totalnie w odwrotnym kierunku, bo zakręcał kilkanaście metrów niżej za pagórkiem. Na Wieżycy czuć lekkie odchyły z powodu wiatru.
Dzień trzeci już na samym starcie zaczyna padać, jednak wyspany, zregenerowany jestem na to gotowy. W sklepie dowiaduję się, że most na Raduni jest zerwany, tabliczka na szlaku wskazuje że szlak zamknięty, więc część drogi szedłem poza szlakiem tak, żeby dostać się do szlaku już poza rzeką. Kilka godzin przyjemnej mżawki, natomiast ostatnia godzina szlaku tuż przed centrum Sopotu dopada mnie konkretna ulewa z wiatrem, przez którą przemokły mi spodnie, jednak wiedziałem że już za chwilę czeka mnie ciepłe ognisko na zlocie, a było jeszcze lepiej bo było w kominku. Rozczarował mnie trochę Trójmiejski Park Krajobrazowy, po drodze sporo powycinanych drzew, rozjechane szlaki i strasznie „poszatkowane” miejsce bo poprzecinane ścieżkami i drogami, moje odczucie jest pewnie spowodowane tym, że w marcu jest największa przejrzystość w lesie, pełnią wiosny czy zimą pewnie jest tutaj ładniej. W czwartek po 18 melduję się w Sopocie i kończę szlak w 54 godziny.
Dzień 1







Dzień 2








Dzień 3









W kwestii sprzętu, czy organizacji to niczego bym nie zmieniał, myślę że już mam stały wypracowany 'system'
