W trzeci piątek lutego wybrałem się wraz z dwoma kumplami – Cziko i Gogezem na krótką posiadówkę z nocką i śniadaniem na skierniewickim poligonie.
Na miejsce obozowania dotarliśmy wieczorem, około godziny 21. po trzykilometrowym spacerku od miejsca zaparkowania naszego środka lokomocji. Było już oczywiście ciemno, organizacja wszystkiego na spokojnie – czyli ogarnięcia miejsca do spania, ogniska, opału na nockę, zajęła nam około dwóch godzin. Wypad w teren zorganizowaliśmy po całym tygodniu pracy więc po kolejnych dwóch godzinach, kolacji oraz niewielkiej ilości niedrogiego alkoholu rzuciliśmy się do śpiworów. Legowisko umieszczone było pod zwykłą plandeką 3×4 kolegi Gogeza. Wystarczyło na 3 osoby z zapasem.
Noc minęła bardzo spokojnie. Było trochę na minusie, nie było jednak wiatru, niebo było czyste, pełne gwiazd. Nie było zupełnie słychać zwierzaków – co dziwne, bo po tym akurat terenie dzikie świnie szwendają się niczym galerianki po Złotych Tarasach. Może była grubsza akcja odstrzału?
Poranek był rześki. Najbardziej dla Gogeza, który wstał ciut świt, piętnaście po piątej. Ubrał się na noc za bogato, przez co zmarzł był trochę. Jako drugi, chyba około siódmej poderwał się Cziko, a ja oczywiście grzecznie leżałem w śpiworze do ósmej chyba. W końcu to weekend!

Ognisko płonęło już dzięki Gogezowi, herbata zrobiła się dzięki Czikowskiemu, przypadł więc dla mnie zaszczyt obrania ziemniaków do produkcji krótkiej serii zaplanowanych placków.
Później leciało już jak z automatu: każdy coś tam działał i po około dwóch godzinach byliśmy już po plackach, karkówce i kiełbadronach z kratki i hebacie. Pozostawało więc tylko zalać wszystko kawą z mleczkiem i rozkoszować się pięknymi okolicznościami przyrody. I słońcem!
Jak to zwykle bywa na tych wypadach było luzacko, fajnie, wesoło i relaksacyjnie. Stan ten oczywiście nie może trwać wiecznie więc około południa zwinęliśmy cały majdan, posprzątaliśmy teren i wróciliśmy do cywilizacji.
Poniżej ryciny opisujące zaistniały wypad.
[center]












[/center]
.