W końcu, po dwóch pomniejszych próbach w zeszłych latach, udało mi się przeleźć z domu do domu (Grudziądz - Kwidzyn - Prabuty - Miłomłyn - Ostróda) i to w te najgorsze upały (ostatni czwartek-niedziela). Spodobało mi się nawet łażenie w skwarze, ale popylanie po asfalcie w 40C i słońcem prosto w ucho już nie

No i kleszcza złapałem, czekam, może się cholerstwo zarumieni. Drugi raz w tych samych krzakach dałem się upolować, poprzednio czupakabra dorwała mnie tam trzy lata temu.
Jak się i tym razem prześliznę (tzn. obędzie się bez boreliozy), to gdzieś koło 25.08 wybieram się z Blanków (k. Lidzbarka Warm.) z buta nad morze. Przez Ornetę i chyba Elbąg. Na Mierzei Wiślanej byłbym w okolicach 31.08 - 1.09. W grę wchodzi rejs z Fromborka albo Elbląga do Krynicy -
http://www.zegluga.pl/zalew-wislany.html . Na mierzei szedłbym od samej granicy z Rosją (za Piaskami) brzegiem morza, tak daleko, jak dam radę. Darowałbym sobie parcie z buta przez Trójmiasto (w sensie tam, gdzie trzeba leźć miastem, może nawet z Sobieszewa do Chylonii albo Pucka, wsiadłbym w autobus/SKM/PKP), Hel, Władysławowo i dalej, dokąd wystarczy mi czasu (7.09 muszę wracać do domu) - najdalej chyba do Ustki, za bardzo nie chcę łazić po dalszej części wybrzeża, a sama Ustka wydaje mi się do dogonienia w tydzień od postawienia stopy na Mierzei Wiślanej. Mają tam chyba dworzec PKP (mają?), co ułatwiłoby powrót do domu.
W planach mam noclegi po krzakach w hamaku albo na plaży na karimacie pod ponchem, marsz od 5-6 (7...) rano do 20, z 1-2h drzemką okołoobiadową tudzież czasem "gospodarczym" na pranie, wietrzenie i suszenie gratów w słońcu. Żadnego zwiedzania (chyba, że coś się trafi po drodze) - wyłącznie szum fal i niekończąca się plaża od świtu do zmroku, 40km/dzień to raczej moje fizjologiczne maksimum - powyżej tego bolą mnie nogi i robię się zmęczony

W każdym razie nie będę chciał chodzić tak dużo, a więcej mogę nie dać rady.
Zapraszam gorąco do wspólnego spaceru. Podchodzę do planów mocno nieortodoksyjnie. Jeżeli będzie przed nami 30 km darcia asfaltem w pełnym słońcu - możemy wskoczyć w PKS, jak będzie fatalna pogoda w rodzaju wichury czy oberwania chmury, mogę przegadać cały dzień nie robiąc nawet jednego kilometra, jeżeli ktoś źle się poczuje - odpoczniemy, jak coś pójdzie mocno nie tak, zerwę plan i bez żalu wcześniej zawrócę do domu. Ma być przyjemnie: męcząco, ale rekreacyjnie, nie tylko dla mnie, ale dla wszystkich, którzy się wybiorą na wspólny marsz.
Zakładam samodzielność współspacerujących(prowiant, noclegi - każdy dba o siebie, dźwiga swoje graty, ma wszystko, co niezbędne ze sobą itd.). W miarę potrzeb możemy zachodzić do wiosek i robić zakupy (pewnie kilka razy dziennie, żeby nie dźwigać po 5l wody), wspólnie planować dzień, żeby nie wylądować o zmierzchu w środku miasta, albo nie znaleźć się bez wody na środku niezamieszkałego kawałka wybrzeża. Moje "plany" są mniej ważne od wygody i zdrowia towarzyszy. No i wszystko jest do dogadania. Po prawdzie chcę się zwyczajnie radośnie zmęczyć, kilometraże i miejscowości to środek, nie cel sam w sobie. Terminy niestety są nieco sztywne, może się poprzesuwają o dzień czy dwa, mało tu zależy ode mnie.