Nie mogę sobie pozwolić na wpakowanie się w poważne kłopoty, nie ważne czy chodzi o kontuzję, zniszczone chłodem zdrowie czy wypadki spowodowane ryzykanctwem albo głodem adrenaliny. Raczej posypię głowę popiołem, wyciągnę wnioski, tym bardziej, że nie było źle... A następnym razem będzie lepiej. Obiecuję przysiąść jutro na cały dzień do pisania relacji, dam znać jak skończę :-/
To była pierwsza kontuzja kolana, wcześniej miałem problemy ze stopą ale po ponad roku męczenia się stopa wyzdrowiała mi w marszu.
Kolano bolało mnie przy unoszeniu (jak przy kopaniu z kolanka), i to niezależnie od tego, czy w ogóle dźwigałem ciężar nogi - tzn. bolało też na leżąco. To nie była kontuzja spowodowana dźwiganiem ciężaru ciała i plecaka, tylko samej nogi

. Kiedy nie chodzę albo chodzę po płaskim albo z górki, z kolanem nic się nie dzieje - nie boli, nie dokucza. Cokolwiek to było - na Czantorii wiedziałem już, że coś jest mocno nie tak, przed Węgierską Górką miałem problem przy dosłownie każdym podejściu, tam zaszedłem do apteki. Po dawce ibuprofenu i diklofenaku ból znikał przynajmniej na kilka godzin. Kolano uspokoiło się po jednodniowym odpoczynku - tzn. tego dnia do godz. 14 zrobiłem maks kilometr spod samego podnóża Mędralowej do strumyka przy żółtym szlaku odchodzącym na stronę słowacką, po południu odrobinę pochodziłem, bo następnego dnia miało zacząć padać.
Gdyby nie pomagały maść, tabletki i odpoczynek, albo gdyby stan się pogarszał, pewnie poleciałbym do lekarza.
Ostatniego dnia leciałem prędko na pociąg bez tych farmakologicznych mecyj (dość strome wejście na Cyl Hali Śmietanowej z Mosornego, później na Police, przy zejściu z Polic do Jordanowa były jeszcze dwa pomniejsze fragmenty pod górkę i w samym Jordanowie trzeci) i też nie było najgorzej, tzn. coś tam czułem, ale kolano nie utrudniało już marszu.
Kijki pewnie by mnie trochę odciążyły. Kiedyś miałem, zgubiłem i nie tęsknię, może czasami. Jest to jedna z tych rzeczy, które kiedyś może się pojawią w domu ze względu na takie sytuacje, kiedy trzeba dać z siebie więcej, iść szybciej, przejść dalej i mniej się przy tym zmęczyć. Ale ponieważ miałem bardzo lekkie kijki bambusowe (200g/szt), ciężko mi się zdecydować na jakieś 2-3x cięższe (przy tym 20-30x droższe). Myślałem też o jakimś porządnym monopodzie, który mógłby udawać kijek, bo mi się łapy trzęsą i monopod by się przydał, ale nie badałem głębiej tematu.